O Kuchni Zero Waste

Jem brzydkie, bo liczy się wnętrze

Czy na zakupach zwracasz uwagę na to, jakie konkretnie egzemplarze warzyw wrzucasz do koszyka? Założę się, że tak. Ja też tak robię. Od pewnego czasu jednak, zamiast wybierać “co lepsze” sztuki, wyszukuję właśnie te mało urodziwe i niekształtne, bo mam świadomość, że najprawdopodobniej nikt ich nie kupi. To moje skromne, warzywne “going zero waste”.

Dlaczego to robię?

Jako ludzkość borykamy się z wieloma problemami, z czego jednym z bardziej wstydliwych  jest problem marnowania jedzenia. Co roku na świecie na wysypisko idzie  1/3 z całości wyprodukowanej żywności, czyli jakieś 1,3 mld ton. W Polsce na śmietnik rokrocznie wyjeżdża około 9 mln ton jedzenia, z czego 2 mln ton wyrzucamy bezpośrednio w naszych domach.

Na każdym etapie produkcji jedzenia notuje się straty. Większa część polskiego marnotrawstwa rozgrywa się w branży spożywczej i tu akurat, jako zwykły śmiertelnik, niewiele mogę poradzić. Jednak “bliższa koszula ciału”, więc postanowiłam bardziej wnikliwie przyjrzeć się przyczynom marnowania żywności przez samych konsumentów, do których przecież się zaliczam.

Gdy poznałam więcej szczegółów na temat przyczyn, to prawie złapałam się za głowę z niedowierzania. Czy to serio jest aż tak prozaiczne?

Okazuje się, że marnowanie przez konsumentów w dużej mierze rozgrywa się już na zakupach. Czym kupujemy? Oczami! Obserwujemy z satysfakcją pięknie poukładane warzywa i owoce, w których możemy przebierać do woli. Półki się uginają od ilości płodów z pól wszelakich, które błyszczą się w świetle sklepowych jarzeniówek i niemal chcą nas przekonać, że są idealne: wypielęgnowane skórki, intensywny kolor, idealne krągłości.. Jedzonko piękne jak ta lala! Nic, tylko się skusić na choćby o, tego naj, naj, naj – większego i najokrąglejszego pomidora! Co z tego, że on ciut za duży i pewnie w domu nie zjemy go w całości. Jednak w momencie zakupu o tym nie myślimy. Gdy kupujemy, decydują nasze oczy. Ulegamy piękności, ideałom, których jak wiemy, normalnie w przyrodzie nie ma.

Jeśli więc takie spontaniczne kupowanie, bez listy i według własnych zachcianek wizualnych przyczynia się do tego, że w efekcie wyrzucam jedzenie i wraz z innymi rodakami ciągnę statystyki Polski w niechlubnym rankingu krajów marnujących najwięcej żywności (Polska jest obecnie na 5. miejscu w Europie pod tym względem), to ja się na to nie zgadzam! – pomyślałam, wylałam kubeł zimnej wody na głowę i poszłam po rozum do głowy. Od tamtej pory mam misję “ratowania” tzw. brzydkich warzyw w myśl idei zero waste, bo wiem, że w środku, pod tą lekko naruszoną skórką kryje się równie piękne wnętrze, co w tych idealnie gładkich egzemplarzach.

Wiem, że świata nie zmienię. Jednak mogę realnie zmienić swój malutki świat, mój domowy ekosystem, który jest przecież częścią tego wielkiego świata.

Mam poczucie, że takie kupowanie, a następnie zjadanie mniej urodziwych, a przez to bardziej naturalnych warzyw i owoców jest przejawem wzięcia odpowiedzialności za to, co robimy  z naszymi zakupami czy też de facto pieniędzmi, ale też z naszą planetą. Marnowanie żywności jest przecież nie tylko kiepskie moralnie, ale też bardzo szkodliwe dla Ziemi: psujące się na wysypiskach odpadki spożywcze wydzielają metan, który jest niezwykle szkodliwym gazem cieplarnianym.

Dlatego serdecznie Was zachęcam do tego, byśmy wspólnie kupowali logiką zero waste: nie tylko oczami, ale przede wszystkim sercem i rozumem.