Czy pamiętasz tą dziewczynkę, która nosiła na głowie kokardy, przyczepione do swoich dwóch kucyków? Ubrana zwykle w sukienkę -ogrodniczkę, zapinaną z przodu na dwa zatrzaski. Ciepłe rajtuzy na jej nogach zwijały się w niesforne obwarzanki, które nigdy nie chciały się wyprostować. Spotkałam ją przed chwilą.
Lubiła bawić się lalkami o ruszających się powiekach i długich rzęsach. Najwięcej czasu spędzała na podwórku, bawiąc się z osiedlową bandą w chowanego. “Saksak za siebie!” krzyczała na całe podwórko, żeby nie było, że ktoś nie dosłyszał. Bywało, że z nudów wisiała do góry nogami na trzepaku, jednocześnie żując gumę.
Mama często wysyłała ją po zakupy do pobliskiego warzywniaka: kilo jabłek, 10 jajek wiejskich, nie fermowych. Do tego czasem mogła kupić też “picie w woreczku” albo lody bambino na patyku. Pani sprzedawczyni pakowała wszystko w szare torebki, na których pełno było popisanych przez nią słupków z cyfr -obliczeń, ile klient jest winien. Trzy, pięć, dwanaście, jeden dalej.. Pani liczyła na głos, żeby nie było wątpliwości, skąd bierze się suma końcowa. Koleżanki z podwórka też chodziły po zakupy. Jedna z nich lubiła na klatce otworzyć świeżo kupiony majonez i polizać pokrywkę, zanim oddała zakupy mamie.
Czasami spotykała się z koleżankami na górce przed klatką. Każda rozkładała własny koc, a na nim swoje lalki i książki. Jedną z takich książek była “Kuchnia pełna cudów”. Zafascynowana oglądała strony książki, na których rozpisane było krok po kroku, jak ze zwykłych, codziennych, sklepowych produktów zrobić cudne kompozycje. Próbowała razem z mamą odtworzyć te dania.
Zaczęła powoli odkrywać, jak mieszać różne smaki. Zrobiła pierwszą w życiu sałatkę: pokroiła pomarańczę w drobniutkie kawałki i wymieszała je z równie mocno podziobanymi cząstkami jabłka. – Wiesz, pyszne, ale wolałbym, żeby mi się to tak pomieszało w żołądku, a nie na talerzu – skwitował z rozbrajającą szczerością tata. Zrozumiała, że wygląd potrawy i forma podania też mają ogromne znaczenie.
Zapał do kuchni nie zmalał, on był zawsze w niej obecny, ale czasem palił się gorącym płomieniem, a czasem ledwo co się tlił. Wiele nieudanych prób, przypalonych garnków, zakalców i innych wypieków sprawiło, że zaczęła się zniechęcać. Koniec końców jednak podnosiła się z tego rozgardiaszu i próbowała na nowo i na nowo. Pociągał ją ten dreszcz ekscytacji, który czuła, kiedy odmierzała składniki, wypróbowując coraz to nowe receptury.
Przed chwilą znów spotkałam tą dziewczynkę. Pojawiła się ponownie, gdy po kilkudziesięciu latach zajrzałam na nowo do książki “Kuchnia pełna cudów”. Ta osóbka siedziała sobie gdzieś w środku mnie, ukryta pod warstwą kolejnych wspomnień i życiowych doświadczeń. Ponowna lektura tej książki sprawiła, że dziewczynka nagle odzyskała głos. Przypomniała mi o tamtych pierwszych emocjach, które towarzyszyły mi na początku mojej przygody z gotowaniem.
Może i Ty, tak jak ja, masz takie dni, kiedy nie chce Ci się gotować. Codzienne stanie przy garach bywa nużące, zniechęcające. Spytaj wtedy tej dziewczynki jak to było, kiedy po raz pierwszy coś pysznego udało Ci się upiec. Jak się czułaś, kiedy przygotowałaś pyszną potrawę i wszyscy byli zachwyceni. Jak pachniały tamte ciasta, jak smakowało wtedy życie? Ta dziewczynka to pamięta.
Może dasz się namówić na to, by wspólnie z nią zrobić raz jeszcze krasnoludki z rzodkiewek albo regaty na liściach sałaty? 🙂 Wytrzyj kurz ze wspomnień i dolej oliwy do tego żaru, który jeszcze gdzieś w Tobie się tli. Niech znowu buchnie ogniem, jak kiedyś..