Każdy chyba już wie, że pieczywo dostępne w sklepach w dużej mierze nie jest wysokiej jakości. Konsystencja, zapach i smak pozostawia wiele do życzenia. W dodatku producenci stosują brzydkie tricki, używając nazw handlowych mających sugerować rzekome właściwości zdrowotne danego wypieku. Tymczasem, jak trafnie wskazuje Agnieszka Piskała na swoim blogu, kamień węgielny to nie to samo, co węgiel kamienny i chleb pełnoziarnisty różni się zasadniczo od chleba wieloziarnistego. To są sprytne pułapki na nieświadomego klienta, który w pośpiechu robiąc zakupy próbuje dokonać zdrowych wyborów, sugerując się nazwą a nie etykietą produktu. Co zatem zrobić, by nie dać się nabrać? Rada jest prosta: piec samemu!
Powszechnie panuje opinia, że wypiek chleba to trudna i skomplikowana czynność, która udaje się tylko nielicznym śmiałkom. Sprawdziłam to osobiście i mogę śmiało stwierdzić, że to nie jest prawda. Wystarczy trzymać się kilku prostych zasad, by odnieść sukces. Postaram się Wam teraz opowiedzieć, jak ja to robię. Na początku miałam również porażki i zakalce, ale metodą prób i błędów dopracowałam swój proces wypieku chleba i teraz robię go niemal z zamkniętymi oczami, w przerwie między przygotowywaniem kolacji a zmywaniem naczyń.
ZAKWAS
Dobry zakwas to podstawa sukcesu. Zakwas to nic innego, jak „dzikie” drożdże. Robię zakwas na bieżąco według takiego schematu: do czystego słoika wsypuję taką samą ilość mąki żytniej razowej oraz wody przegotowanej, np. 1/2 szklanki mąki i 1/2 szklanki wody. Mieszam i zostawiam słoik na kuchennym blacie, przykryty pokrywką (ale nie zakręcony). Następnego dnia o tej samej porze znowu wsypuję tę samą ilość mąki, co wody. Czynność tę powtarzam przez 5 dni. Szóstego dnia używam powstały zakwas do wypieku. By zakwas był dobry, musimy go dokarmiać (dodawać mąki i wody) codziennie. Jeśli chcemy zrobić sobie przerwę w pieczeniu, możemy słoik włożyć do lodówki na kilka dni, bez dokarmiania. Trzeba jedynie pamiętać o zapewnieniu mu dopływu powietrza, nie dokręcając pokrywki. Jest to oczywiście zakwas żytni, a piekę na nim zwykle chleb pszenno-żytni, tak zwany „zawszesięudający”. Nie używam żadnych specjalistycznych sprzętów, koszyków do wyrastania etc. – piekę mój chleb w..zwykłej tortownicy. To naprawdę niewiele wysiłku, a efekt wart jest podjęcia przynajmniej jednej próby 🙂 Zapraszam!
CHLEB PSZENNO-ŻYTNI
Składniki:
3 szklanki mąki żytniej razowej
4 szklanki mąki pszennej
1 szklanka nasion słonecznika lub dowolnych, ulubionych + garść do posypania
700 ml przegotowanej,letniej wody
5-6 łyżek zakwasu żytniego
2 płaskie łyżeczki soli
garść otrąb żytnich
łyżka oleju
Wykonanie:
Obie mąki wraz z solą i nasionami wsypujemy do miski. Dodajemy wodę i zakwas. Wyrabiamy ciasto ręką bądź mikserem z końcówkami do mieszania (ja zawsze wyrabiam ręką).
Tortownicę o średnicy 24 cm smarujemy olejem i posypujemy otrębami żytnimi, by chleb nie przywarł do formy. Na tak przygotowaną tortownicę przekładamy ciasto, wierzch posypujemy resztą ziaren i całość zakrywamy folią spożywczą. Odkładamy na kuchenny blat na minimum 5 godzin, by ciasto wyrosło (ja najczęściej zarabiam ciasto wieczorem i zostawiam na noc, a piekę z samego rana). Ustawiamy piekarnik na 210 stopni. Zdejmujemy folię z tortownicy i pieczemy chleb przez godzinę. Po upieczeniu dokładnie studzimy, zdejmujemy obręcz i..delektujemy się obłędnym zapachem i smakiem domowego pieczywa 🙂
Ten chleb jest ze słonecznikiem, ale można użyć do wypieku dowolnych ziaren albo np. płatków owsianych. Będzie równie pyszny 🙂
Praktyczny gadżet:
Można też upiec chleb bez użycia jakiejkolwiek formy, pozwalając mu wyrosnąć w specjalnym koszyku.
Koszyk – formę do wyrastania chleba marki Birkmann można kupić TUTAJ: