Całe moje dzieciństwo bardzo pragnęłam mieć psa, ale nigdy nie było mi dane. Dlatego też, gdy moja sześcioletnia wówczas córka zaczęła prosić nas o “psa do kochania”, w sercu przypomniałam sobie tamtą tęsknotę. Nareszcie nastał czas, kiedy mogłam sobie pozwolić na realizację tego naszego wspólnego marzenia. Nie spodziewałam się, jak trudna to będzie historia.
To był gorący, sierpniowy dzień. Odwiedzaliśmy przyjaciół, którzy mieszkają pod lasem. Przywitał nas niezwykle rozczulający widok: trzy małe, bezradne psie “kuleczki” niezdarnie próbowały wdrapać się na kolana swej ludzkiej opiekunki, domagając się dostępu do butelki pełnej mleka. Poczułam, że w końcu Ciebie znaleźliśmy. Decyzja była natychmiastowa: jedziesz z nami do domu!
Twe imię – Koko – było pierwszym słowem, które wypowiedział mój najmłodszy, niewiele starszy od Ciebie syn. Byłaś niezwykle zabawnym szczeniakiem, który od początku ujawniał swój zadziorny charakter. Ktoś jednak musiał nad Tobą zapanować. Nigdy nie miałaś prawdziwej mamy, więc to ja zostałam Twoją mamą z wyboru. Łączyła nas bardzo silna więź, której nie da się tak po ludzku opisać.
Problemy zaczęły się ujawniać po niecałym roku. Z alergiami i chorobami skóry radziliśmy sobie całkiem nieźle. Gorzej było z rozpracowaniem buzującej w Tobie emocjonalnej mieszanki wybuchowej, która zaczęła przejmować nad Tobą kontrolę. Bardzo chciałam Ciebie “naprawić”: wizyty u specjalistów, ćwiczenia, leki. Nie ma możliwości, żeby się nie udało!
W wakacje zostałaś na dłuższej obserwacji u wspaniałych ludzi: behawiorystów, którzy “gadali po Twojemu” i próbowali rozgryźć, co Ciebie trapi. Potwierdzili oni diagnozę, którą już słyszałam wcześniej od lekarzy: w Twojej głowie rośnie “tykająca bomba”. Nic się nie da zrobić.
Jak to nic? – pomyślałam. Będę Ciebie trzymać w domu, pod kloszem. Damy radę! – jednak choroba w ostatnich miesiącach zaczęła postępować niezwykle gwałtownie. Niewytłumaczalna agresja narastała i buzowała w Tobie niczym spienione morze podczas sztormu. Dopiero, kiedy doszło do sytuacji, kiedy stworzyłaś realne zagrożenie dla innego życia, musiałam ogłosić kapitulację. W tamtym czasie przestałaś już być sobą.
Końcówka minionego roku to był dla nas niezwykle trudny czas żegnania się z Tobą. W moim sercu dominował bunt: po co to wszystko?! Po co ta miłość, po co ta przyjaźń, skoro musi się skończyć?!
Dziś wiem, że mimo wszystko warto było. Każda miłość jest wyjątkowa i nie da się jej zastąpić żadną inną. Nawet jeśli zostajemy sami, kiedy ktoś odchodzi, to miłość zostaje z nami na zawsze. Nikt nie odbierze mi wspomnień z Tobą. Nigdy nie zapomnę naszych wspólnych wyjazdów na moją ukochaną działkę. Obrazy twej dzikiej radości, kiedy w pełnym biegu doganiałaś piłkę, albo gdy niczym kangur skakałaś, by sięgnąć wody tryskającej z węża ogrodowego są we mnie ciągle żywe.
Wierzę w to głęboko, że kiedyś znowu się spotkamy. Na mój widok skoczysz na mnie z impetem, że aż prawie się przewrócę – tak, jak to zwykle robiłaś. Pobiegniemy razem przed siebie. Kiedyś. Teraz już śpij..